Joanna Raczkowska z Sokółki od 2000 roku choruje na nowotwór. Ma za sobą m.in. amputację. Ponad rok temu założyła też fundację „Na jednej nodze”. Pomaga innym, ale sama też potrzebuje wsparcia.
REKLAMA
„Moje życie przez wiele lat objawiało się bólem i ciężką chorobą jaką jest nowotwór. Zanim doszłam do miejsca, w którym obecnie się znajduję miałam do pokonania wiele przeszkód, wiele wyrzeczeń i ciężkich decyzji do podjęcia. Część z Was mnie zna bardzo dobrze, niektórzy znają mnie z widzenia lub słyszenia. Dziś jestem zmuszona ponownie prosić o pomoc w zakupie nowej protezy. Najpierw jednak pozwólcie, że przypomnę Wam moją historię.
W 2000 r. zachorowałam na nowotwór złośliwy kości udowej, miałam wtedy 13 lat. Choroba była szokiem dla całej rodziny jak znajomych czy sąsiadów. Ja, wiecznie żwawe dziecko, które nie usiedzi w miejscu, stałam się pacjentką onkologii, wychudzoną, bez włosów, brwi i rzęs, blada. Wyglądałam jak chodzący trup. Wtedy jedynym żywicielem rodziny był mój tato, mama zajmowała się domem i opiekowała się dziećmi, w tym moim już niestety śp. bratem, który był nieuleczalnie chory na Mucowiscydozę. Nasze życie zmieniło jeszcze bardziej. Tata mało kiedy był w pracy, bo musiał być przy mnie w szpitalu na onkologii, mama w domu z chorym bratem. Często było tak, że tego samego dnia mnie wypisywali do domu, a brat musiał się kłaść do szpitala. Często nie było nawet za co kupić chleba, nie wspominając już o marzeniach nastolatki. Rodzice robili wszystko by ich dzieci były zdrowe. Wtedy też przyszła pomoc od mieszkańców Sokółki i okolic. Wszyscy zbierali pieniądze na leczenie, rehabilitację. Tak naprawdę gdyby nie wspaniali lekarze na których trafiłam i przede wszystkim gdyby nie Wasza pomoc, już może by nie byłoby mnie na tym świecie. Leczenie zakończyłam sukcesem, jednak po roku przerwy nastąpiły przerzuty do płuc, musiałam ponownie zacząć leczenie, jak widać ta walka również była wygrana. Po ukończeniu szkoły średniej większość idzie na studia. Ja… poszłam do pracy i zaczęłam udzielać się charytatywnie w różnych organizacjach w Polsce. Czy żałuję? Absolutnie nie! Zdobywałam doświadczenie jako pracownik administracyjny. Po kilku latach pojawił się stan zapalny w nodze przy implancie (endoprotezie), który mimo antybiotykoterapii i zabiegom nie przemijał co doprowadziło ostatecznie do amputacji. Ale zanim do tego doszło poznałam męża, urodziłam córeczkę, pochowałam brata, pracowałam i po prostu żyłam. Kiedy stan zapalny zaczął tak bardzo wpływać na mój stan zdrowia i samopoczucie, wysadzając powoli organy wewnętrzne, trafiłam do lekarza na drugim końcu Polski, który podjął się leczenia. Niestety kilka kolejnych miesięcy na antybiotykach i kilka operacji nie przynosiło rezultatu. Miałam wybór: operujemy do skutku, ale szanse na wyzdrowienie są zerowe lub amputujemy i żyję spokojnie i w zdrowiu. Dla mnie wybór był prosty, amputujemy. Wiedziałam, że w domu czeka na mnie małe dziecko, a ja już miałam dość operacji i pobytów w szpitalu czy garści leków codziennie.
Poza tym 13 czy 16 operacji w życiu jakie miałam to już chyba i tak wystarczająco. Po długim pobycie w szpitalu, walką z bólami fantomowymi, wypisano mnie do domu, a po kilku tygodniach zaczęłam rehabilitację przygotowującą do zaprotegowania. Nie obijałam się, skacząc na jednej nodze rozwieszałam pranie na balkonie, z plecakiem na plecach i o kulach robiłam z córką zakupy w pobliskim sklepie; mimo braku nogi byłam aktywna. Już podczas pobytu w szpitalu, rodzina, znajomi, sąsiedzi i całkiem obcy ludzie zaczęli zbierać pieniądze na zakup protezy. Dzięki temu od 2019 r. poruszam się na protezie, która kosztowała wtedy ok. 180 000zł. Jakieś 1,5 roku po amputacji, gdy wróciłam do domu z pracy, mój były już mąż oznajmił mi z radością na twarzy, że złożył pozew o rozwód, powodu nie podał, a ja nie pytałam. Nie protestowałam, nasze życie nie było udane, wszystko zaczęło się sypać już po narodzinach córki. Tkwiłam w tym małżeństwie dla dobra córki, teraz po latach widzę, że to był błąd.
W moim życiu przeszłam już wiele: śmierć bliskich, wybudzenie się w trakcie operacji, szpitale, operacje, ciężkie choroby, rozwód, oczernianie mnie publicznie, zastraszanie, psychoterapia, strach o własne dziecko i wiele innych przeszkód, które musiałam pokonać.
Obecnie żyję w związku nieformalnym, z mężczyzną, który staje w obronie mojej i córki, który jest dla nas wsparciem i oparciem. Teraz ja bardziej staram się pomagać i opiekować rodzicami. Prowadzę Fundację i tu wbrew plotkom, działam w niej całkowicie za darmo, nie raz wręcz dokładając swoje pieniądze w funkcjonowanie tej Fundacji. Pomagam wielu osobom nie tylko z Sokółki i okolic, ale z różnych zakątków Polski. Nie narzekam ponieważ bardzo lubię to robić. Pracuję zawodowo na pół etatu - jest to praca zdalna, pobieram również rentę socjalną. Więc tak naprawdę moje wynagrodzenie za pracę i renta starczają zaledwie na opłaty.
Żywotność protezy elektronicznej, którą obecnie posiadam dobiega końca. Tak jak wszystko elektroniczne, tak i proteza ma swój czas, który trwa średnio 5-6 lat. Obecnie czekam na naprawę, ponieważ raz ładuje się proteza, a raz nie. Muszę ładować protezę co drugą noc, tak samo jak telefon czy laptop protezę elektroniczną również trzeba ładować. Dlaczego nie mogę mieć tańszej protezy? Ze względu na przebyte ropne stany zapalne, muszę mieć protezę taką, która nie będzie wymagała ode mnie większego wysiłku po to, aby zapobiec nawrocie ropnych stanów zapalnych. Gdyby te stany zapalne wróciły, trzeba byłoby wykonać reamputację na wysokości biodra, a co za tym idzie, proteza wtedy byłaby mniej aktywna, z koszem i pasem zapinanym w pasie. To z kolei spowodowałoby, że ja byłabym dużo mniej aktywna i na wiele czynności nie mogłabym sobie pozwolić. Teraz oprócz tego że pracuję, mogę jeździć autem bez przeróbek, wystarczy automatyczna skrzynia biegów, mogę jeździć rowerem i dużo sprawniej wychodzi mi poruszanie się po różnym podłożu. Proteza zabezpiecza mnie przed upadkiem, mogę wygodnie siedzieć, uklęknąć, ćwiczyć na siłowni. Więc dla mnie osobiście posiadanie elektronicznej protezy to wolność, samodzielność, aktywność, niezależność. Kto mnie zna, ten wie, że nie usiedzę w miejscu, że wiecznie gdzieś coś robię, organizuję, uczestniczę w szkoleniach, obozach, festynach. Dofinansowanie jakie obecnie przyznaje aktywny samorząd czy NFZ nie wystarczy na zakup nowej protezy,
a kosztorys na nową protezę opiewa na kwotę blisko 260 000zł. Jest to proteza na takim samym poziomie jak ta, na której obecnie funkcjonuje. Po prostu wszystko drożeje, więc koszt protezy też automatycznie jest większy. Dlatego zwracam się z prośbą o wsparcie mojej zbiórki na zakup nowej protezy” – pisze Asia w wiadomości do redakcji.
Joannę można wspierać za pośrednictwem portalu siepomaga.pl.
opr. (orj)